Kochani!
Dziś odcinek misyjno –
krajoznawczy. Krótka, czterodniowa podróż w znane już rejony Benue State, a
jednak nowe odkrycia.
Pominiemy nieistotne
szczegóły drogi zatrzymując się jedynie nad surrealistycznym spotkaniem ze
stanowymi służbami, które zobaczywszy nasz samochód na poboczu natychmiast skorzystały z okazji, żeby coś wysępić. Obserwowałam z daleka długą ich dyskusję
z kierującym naszą wyprawą klaretynem, urozmaiconą wielokrotnym wymachiwaniem
niebieskim, plastikowym kubełkiem i znaczącym wskazywaniem tegoż. Po około pół
godzinie pantomima dobiegła końca i po opłaceniu odpowiedniego haraczu kubełek
znalał się w samochodzie opatrzony naklejką z logo stanu Enugu i napisem
„samochodowy kubeł na śmieci 2012”. To w ramach ochrony środowiska i
zapobieganiu zaśmiecania poboczy. Ważność kubła kończy się w grudniu 2012.
W Makurdi
uczestniczyliśmy w święceniach kapłańskicj jednego z klaretynów, co było
zasadniczym celem podróży, a następnie wyruszyliśmy do wsi, gdzie następnego
dnia miała się odbyć prymicja. Ulewne deszcze rozmiękczyły glinę, co nakazywało
wzmożoną ostrożność. I faktycznie, nie każdemu się udało. Oto mijamy bus,
którego wyślizgało na pobocze, zanurzony przodem w rowie z wodą, niczym jakaś
zwierzyna przy wodopoju, a na nim znaczący napis „ Safe arrival” – „Bezpieczny
dojazd”.
Na szczęście nasz dojazd
był bezpieczny i przyjeżdżamy do wsi a właściwie miasteczka Naka. Niemieccy misjonarze
dotarli tu w latach 30-tych i nadal stoi solidny, zbudowany przez nich budynek
z czerwonej cegły, podczas gdy późniejsze już dawno legły w gruzach. Długo nie
pobyli, wygnała ich II wojna światowa i zmiany na mapie Afryki. Misję przejęli
Irlandczycy z przerwą na wojnę, tym razem biafrańską. Wreszcie w latach 70–tych
i 80–tych nadeszła nowa generacja ze słynnym O. Hunterem, niestrudzonym
misjonarzem, który pozostał w pamięci mieszkańców. Pracował od rana do nocy
jeżdżąc po wioskach i budując, co tylko możliwe – kościół, szkołę, szpital. Co
do szpitala, to jestem pod wrażeniem, bo Naka to wieś, a tu szpital rozsądnie
zaplanowany, zorganizowany i funkcjonujący. Chwała siostrom dominikankom, które
prowadzą go od 16 lat i rozbudowały o małe laboratorium, blok operacyjny i
domki dla pracowników. Wszystko parterowe i proste, z zadaszonymi łącznikami
pomiędzy budynkami. Mają oddział męski, żeński, salę prywatną, izolatkę,
porodówkę i oddział poporodowy, aptekę, rejestrację, a nawet... usg. Lekarz
ultrasonografista przyjeżdża raz w tygodniu, by je wykonywać. Mają na stałe
lekarza, dyplomowane pielęgniarki i laborantów. Wszystko to jednak przy...
braku bieżącej wody. W całej okolicy niemożliwe jest wywiercenie studni
głębinowej, a przyjajmniej dotychczas nikomu się to nie udało.
Szpital nie łatwo
prowadzić z powodu powszechnego ubóstwa. Benue często nazywa się „food basket
of the nation”, czyli źródło żywności dla całego kraju. Ziemia jest tu bardzo
żyzna, klimat sprzyjający uprawom i ludzie pracowici. Nikomu nie brakuje
jedzenia – jamu, kukurydzy, ryżu, owoców. Hoduje się też zwierzęta, ale... nie
ma tego jak sprzedać. Fatalny stan dróg utrudnia transport do innych części
kraju, a nawet wywiezienie z wioski. Ci, którzy mimo to handlują, ponoszą duże
ryzyko, dlatego ceny skupu są bardzo niskie. W efekcie nikt nie jest głodny,
ale ludzie nie posiadają pieniędzy. Jak więc zapłacić za szpital? Docierają do
niego późno, często w stanie krytycznym, po wyczerpaniu innych środków
leczenia, z szamańskim na czele, zdesperowani i niestety nierzadko tam
umierają.
Jak nie ma pieniędzy, to
nie ma też edukacji. Dziewczęta w wieku 14-15 lat wydawane są za mąż, czasem za
kogoś wielokrotnie starszego. Rodziny są poligamiczne i kobieta nie ma prawa
podejmować żadnych decyzji. Jest najczęściej niewykształcona i całkowicie
podporządkowana mężowi. Bez jego zgody nie może iść do szpitala i raczej umrze
w domu, niż złamie ten zakaz. Czasem interweniuje jej rodzina. Tragiczny
przypadek stanowi młoda mężatka w pierwszej ciąży, która wymagała operacji
ratującej życie z powodu łożyska przodującego. Na to nie chciał zgodzić się mąż
i próbował diagnozy i leczenia w innych miejscach. Wszędzie odpowiedź była ta
sama. Wreszcie kobieta zmarła. Okazało się, że „wyrocznia” orzekła, że kobieta
umrze, więc jej mąż zamiast wydawać pieniądze na operację, której wynik był
przesądzony, wolał zaoszczędzić je na pogrzeb.
Siostry prowadzące ten
szpital mają piękną i trudną misję. Leczą i starają się powoli zmieniać
mentalność ludzi, a zwłaszcza uświadamiać kobietom ich prawa i godność osoby
ludzkiej. Pracują w strukturze diecezjalnej. Rok temu przeprowadziły się do
nowego domu zbudowanego przez biskupa. Zajęło mu to 6 lat (nasz budują dopiero
2 lata). Dom jest ładny i prosty, z tym, że zamontowana w nim hydraulika nie ma
zastosowania praktycznego. I tak używa się wody deszczowej, która z dachu
spływa do wielkich zbiorników. Nie ma też generatora prądu (pewnie ze względów
ekonomicznych), więc wieczory spędza się często przy lampie naftowej. Czyli:
lampa naftowa i woda w wiadrze. Jak za czasów naszych dziadków, nie tak dawno w
sumie.
No, a sama uroczystość
prymicji ozdobiona została regionalnymi tańcami z wymachiwaniem specjalnymi
kitkami – na wejście, procesja z darami i... przed Ewangelią. Na głowie
tancerka wniosła garnek z ogniem – symbolem Ewnagelii – światła na oświecenie
pogan. Oby w Naka ogień ten rzeczywiście mocno już zapłonął!
Pozdrawiam
Ania