Kochani!
Witam
ponownie, tym razem w spokojniejszym czasie wolnym od przeżyć, które
nadawałyby się do "gazetki misyjnej". Ale mimo to zawsze mam potrzebę
napisania do Was a i wiem, że niektórzy czekają na te listy. Zdaję sobie
sprawę, że moje opowieści są bardzo subiektywne i dalekie od
rzeczywistości, ale jakież mogą być ? Nie silę się na obiektywne badania
naukowe. Staram się z wami podzielić moimi zaskoczeniami i fascynacjami
i dostarczyć wam też odrobiny rozrywki i odskoczni.
Ja
tutaj cieszę się życiem. Nie mogę pochwalić się spektakularnymi
osiągnięciami, ale odkrywam prostotę międzyludzkich relacji i codzienne
radości i smutki. Następują też pewne zmiany w moim postrzeganiu
rzeczywistości i sposobie reagowania. Tutaj nie mam czasu pod kontrolą,
kalendarza z terminami, ścisłego planu dnia, rutyny zawsze podobnych dni
i miesięcy roku. To nie ja kreuję rzeczywistość, bardziej się jej
poddaję. Mniej idę przez dni a bardziej one mnie niosą. Ciągle
doświadczam niespodzianek. Przestałam się spieszyć (w polskim rozumieniu
szybkości załatwiania spraw, bo ja z natury się nie spieszę, ale staram
się przynajmniej być efektywna) i nie obchodzi mnie aż tak bardzo, czy
coś przeprowadzimy dziś, za tydzień, za miesiąc, czy za pół roku. Co to
ma za znaczenie? Będzie, kiedy przyjdzie na to czas. Dzień dzisiejszy
jest pełen modlitwy, spotkań z ludźmi, wydarzeń, odkryć. A kiedy
patrzysz z perspektywy, okazuje się, że jednak wiele rzeczy idzie do
przodu. Ale one właśnie bardziej się stają, niż my je tworzymy.
Tutaj
nie ma takiej atmosfery życia zakonnego, jak w niektórych miejscach w
Europie (kryzysy, odejścia osób, sprzedaż wielkich konwentów,
staruszki...). Większość lokalnych zgromadzeń powstała po 70 roku, one
się wciąż rozwijają, wzrastają w domy i powołania. Co do kandydatek, to
ich nie brakuje, bo tutaj być siostrą zakonną to jest coś, a i
religijność jest wszechobecna, w różnej formie. Problemem stanowi dobra
selekcja i formacja. Teraz w październiku mamy wybrać 2, do wstąpienia w
styczniu. Do tego czasu, miejmy nadzieję, znajdziemy jakieś lokum w
Mbutu. Nie ma też wielu staruszek, bo jeszcze się nie zdążyły zestarzeć,
a ludzie często umierają po 50-tce lub 60-tce, nagle. Odejścia? Są, ale
raczej pojedyncze. To hańba dla rodziny (a presja społeczna jest duża),
a kobieta samotna, bez męża i nie w zakonie oznacza niepowodzenie
życiowe i nie wiadomo co. Faceci zakonnicy odchodzą czasem do diecezji,
albo się żenią, albo idą w jakiś biznes, ale oni są bardziej niezależni
społecznie.
Pozdrawiam, Ania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz