Jeszcze parę linijek z zaległych notatek krajoznawczych. Jakiś czas temu dostałam smsa z tutejszej sieci „Zaczyna się ramadan. Oferta wiadomości przypominających o modlitwie – koszt 100 naira”. Pomijam już fakt, że po raz kolejny uświadamiam sobie, że żyję w kraju, gdzie 40% ludności stanowią muzułmanie. Sama idea przypominania o modlitwie 5 razy dziennie jest interesująca.
Pojechałyśmy w region Oguta Lake na śluby zakonne zaprzyjaźnionych braci. Traf chciał, że tego dnia w wiosce obywało się święto jamu. Nigdy nie wiadomo kto i gdzie obchodzi święto. Zamaskowani, przedziwnie ubrani osobnicy co i raz zatrzymywali nasz samochód wykonując dzikie okrzyki i podskoki w swoich długich spódniczkach z wielkich, odstających od bioder liściach. Widok godny sfotografowania, ale odrzuciłam tę pokusę natychmiast wiedząc, że w ogóle żaden obcy nie powinien w tym czasie znajdować się w wiosce, a już na pewno kobieta nie może zbliżać się do maskarady. Grozi pobiciem, zdewastowaniem samochodu, choć to wszystko pestka w porównaniu z klątwą, na jaką się narażamy za naruszenie tabu. Zatrzymywali więc samochód i domagali się pieniędzy. Zachowałam spokój, Angelika za każdym razem błogała o litość. I zawsze znalazł się ktoś z komentarzem „zostaw ich, to catholic people”. Czyli ewangelizacja przyniosła plony. Zapytałam, jak wygląda ich święto. Ano, wieczorem będą jeść, pić i tańczyć. Ale oczywiście tego nie da się zobaczyć.
Pozdrawiam ciepło,
Ania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz