poniedziałek, 4 lutego 2013

Owerri, 11. kwietnia 2010

Kochani !
Mam nadzieję, że nadal świętujecie Wielkanoc, wszak to ciągle oktawa, a przed nami jeszcze 40 dni...Choć nastrój się niespodziewanie bardzo zmienił. Doszły mnie tu wiadomości o katastrofie prezydenckiego samolotu, choć nie z Polski, ale od ludzi z Nigerii. Może już bardzo niedługo, w tym tygodniu, zainstalujemy telewizor, który Angelika dostała na śluby wieczyste, to człowiek będzie miał trochę większy kontakt ze światem. Po Internecie nie chce mi się surfować, bo jest bardzo wolny a dostęp do prądu też jest ograniczony.

Wielkanoc przeżyłam tym razem trochę bardziej modlitewnie i bardziej wewnętrznie niż rok temu, kiedy wszystko było szokująco nowe i chcąc nie chcąc rzeczy zewnętrzne przyciągały uwagę, rozpraszając tak naprawdę. To, co znamy dobrze od dziecka, symbole, wystroje kościołów, liturgia, pieśni, zwyczaje, pomaga nam wejść w głąb tajemnicy. Radykalna zmiana powoduje zagubienie i stajemy się niczym obserwator w teatrze, szukając znaczenia tego, czego doświadczamy. Dopiero w kolejnych latach można aktywnie i świadomie dokonać selekcji – to mi pomaga, a to nie.

Chór bardzo dobrze się przygotował. Włożyli dużo pracy i efekt zaskoczył ich samych, m.in. nasze dziewczyny. Dzieci pierwszokomunijne (przyjęły Pana Jezusa w poranek wielkanocny) też zostały pochwalone, że odbyły lepszą spowiedź niż większość dorosłych. Przygotowała je Geraldine, nasza postulantka. I pytanie zagadka – w jakim języku odprawia się liturgia ognia w Wielką Sobotę – po angielsku, czy w igbo? Ha, nic z tego, liturgia jest PO ŁACINIE. Wszyscy świetnie znają odpowiedzi, tak samo gloria, sanctus, Baranku Boży i pewne części stałe. Wymawiają czasem śmiesznie. Denerwuje mnie ta łacina, ale cóż, to, czego się nauczyli od misjonarzy, to skrzętnie kultywują. Kościół jest młody, a już w pewnych formach skostniały. Broń Boże żadnych nowinek z zsekularyzowanej Europy. Biskup wygłosił w Wielki Czwartek płomienne słowa przeciw komunii na rękę. No to koniec mojego szczęścia w cichej klaretyńskiej kaplicy. Jak nie można, to nie można w całej diecezji. Biskupa trzeba też pytać o pozwolenie na mszę ze ślubami wieczystymi i to on powinien przewodniczyć, więc był zgrzyt, bo śluby Angeliki odbyły się w dniu „cathedraticum” (dziękczynienia składanego biskupowi przez parafie diecezji i przynoszenia darów, które potem rozdzielane są między ubogich) i biskup nie mógł odprawiać. Angelika przepraszała go na kolanach. Afrykański biskup jest właściwie lokalnym królem.

Nadal są upały i to podobno większe, niż można by się normalnie spodziewać. Trudne do zniesienia. Zaczynają sie deszcze, ale stopniowo, na chwilę się po takim deszczu ochładza, a potem znowu gorąco i wilgotno. No i od razu wylęgły się tysiące jakichś muszek. Muszę dobrze sprawdzić szczelność moskitier w oknach, bo mi wczoraj naleciało całe stado do pokoju.

Mamy wakacje. Postulantki i aspirantki wyjechały do domu, Angelika też próbuje mieć coś w rodzaju odpoczynku z rodziną, ale bardziej biega tam i z powrotem bez ładu i składu. Była odwiedzić rodzinę dziewczyny, która chce do nas wstąpić, Mary. Okazało się, że wioska jest na końcu świata, czyli na granicy z Kamerunem, bardzo biedna, praktycznie nędza. W dodatku dziewczynie przydałoby się ciut więcej wykształcenia, żeby nie odstawała od reszty, więc na razie chyba lepiej będzie poczekać.  


Pozdrawiam serdecznie,
Ania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz