poniedziałek, 4 lutego 2013

Owerri, 30. maja 2010



Kochani !
keke napep
Mam we wspólnocie odpowiedzialne zadanie dokonywania zakupów na targu. Wyprawa na tenże targ zajmuje całe przedpołudnie i odbywam ją w towarzystwie wiernej i nieocenionej siostry Aimee z Kongo, która próbuje mnie afrykanizować (tj. przystosowywać do rzeczywistości) w wielu aspektach życiowych. Podróżujemy keke napepe, tzn. małym, śmiesznym, żółtym trzyśladem rodem z Indii, który wszędzie się wciśnie, pomyka między wszelkimi pojazdami, czasem pod prąd, czasem w poprzek. Pełno tych ruchliwych samochodzików w mieście i szybko można się nimi dostać w każdy zakątek. Zapewniają pracę wielu ludziom, a popyt jest duży, zwłaszcza od kiedy zabroniono ruchu motocyklami, które były środkiem transportu tańszym, ale powodującym wiele wypadków i niebezpiecznym. Keke ma szybę z przodu i brezentowe zadaszenie oraz tył. Boki są otwarte, więc wiatr hula w welonie i spódnicy. Bardzo lubię te podróże przez kolorowe i wciąż dla mnie egzotyczne ulice.

młody ananas
W końcu docieramy. I zaczyna się. Jestem oczywiście jedynym białym człowiekiem na targu, którego ludzie pozdrawiają i nawołują oraz natychmiast podnoszą ceny, ponieważ  z pewnością ma pieniądze i trzeba go trochę oskubać w ramach wyrównywania różnic ekonomicznych między krajami rozwiniętymi a rozwijającymi się. Chciałabym mieć czapkę niewidkę, albo pomalować się na czarno. Ale nic, ruszamy. Pod murem worki pełne pomarańczy, które tutaj są żółto-zielone, stosy ananasów, kukurydza, bo właśnie sezon. Pomarańcze 3 za 20 Naira albo, jak gorsze, 7 za 40. Wkraczamy w coraz gęstsze stragany. Wszędzie trzeba się targować. Pierwsza cena jest horendalna i należy wykrzyknąć z oburzenia i dobrze dodać jakiś nieobraźliwy żart, żeby nawiązać nić sympatii ze sprzedającym i tym samym wyrazić gotowość do dłuższej dyskusji.

Co więc należy kupić? Oprócz wspomnianych owoców, zaopatrujemy się w ryby (suszone i wędzone), które są podstawą tutejszych zup z liści, mięso wołowe oraz kurczaki. Te ostatnie kupujemy żywe, wyciągając je z klatek i sprawdzając wagę wymachując trzymanymi za nogi, rozczapierzającymi skrzydła i gdaczącymi pierzastymi stworami przed oczami sprzedawcy, któremu tym samym udowadniamy, że znamy się doskonale na hodowli i wiemy, ile taka kura powinna kosztować. Po dobiciu ceny zjawia się chłopak, który na miejscu ptaki ubije, oskubie i porąbie na kawałki. Warunków sanitarnych nie będę opisywać. Należy spokojnie usiąść na pobliskiej ławeczce i zaakceptować rzeczywistość.

Do lokalnego kolorytu przedsiębiorczego ludu Igbo należy dokładanie patyków w środek pęczków z lisćmi (tzw. warzywami), żeby wyglądało na więcej, umieszczanie zepsutych pomidorów na dnie kubełka, z którego nam przesypują do torby oraz nasączanie wodą suchych o tej porze roku pomarańczy. I nie jest to żadne oszustwo, tylko business. Wśród rozkrzyczanych Igbo spokojny, pogodny Hausa z północy. Cena od razu niższa, żadnego targowania, a pod spodem świeżutkie, twarde pomodory takie same jak na wierzchu. Po 3 godzinach krążenia po targu, obładowane torbami z papryką (palącą żołądek), okro, bananami do gotowania, słodkimi ziemniakami, fasolą, ukłą, mlekiem w proszku (innego nie ma), kawą (nescafe, a jakże, ogólnoświatowe), herbatą lipton (j.w.) środkami higienicznymi itp. itd., zawalamy znów keke. Kierowca lamentuje, że przeładowanie. Faktycznie, trochę rzęzi na zakrętach. Chce wyższej opłaty, ale uspokaja się, gdy zaczynamy dyskusję na temat haseł, które wypisał sobie na przedniej szybie „bojaźń Boża początkiem mądrości” i „Ten, który mnie podniósł, nie pozwoli mi się pogrążyć”. Czy warto więc wszczynać drakę, gdy oczy Najwyższego spoglądają na nas?

Pozdrawiam, i życzę udanych zakupów w supermarketach
Ania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz