poniedziałek, 4 lutego 2013

Owerri, 25. września 2010



Kochani,

Już myślałam, że pora deszczowa oszczędzi nas w tym roku, jako że lipiec i sierpień były w miarę suche, a tu nagle wrzesień nie daje odetchnąć. Pada i pada i to czasem ostro. Jak już wiecie z moich poprzednich opowieści, pogrzeby tutaj to wielka uroczystość i przedsięwzięcie logistyczne. W takich okolicznościach deszcz jest absolutnie niepożądany. Co tu zrobić, gdy aura niepewna? Niby rodzina katolicka, ale sugestie modlitwy i postu jakoś nie całkiem przekonują organizatorów. Chyłkiem, chyłkiem, bez rozgłosu płaci się zaklinaczowi deszczu, żeby zrobił swoje. Aż tu nagle, jak nie lunie! No nie było jeszcze w tym roku takiej ulewy. Samochody zaczęły spływać drogą położoną w dolinie. Zaklinacz prawie dławił się w pośpiechu połykając swoje fu fu. Zaatakowany odpowiedział, że kuchnia za długo zwlekała z obiadem dla niego i duchy się rozgniewały. Opowiadanie jest zapisem wydarzeń mających miejsce wczoraj niedaleko Owerri. Angelika była świadkiem.

Taaak. A na moim podwórku porody. Zjawisko całkiem fizjologiczne, choć tutaj występujące w wielkiej obfitości. Warunki, nie ukrywajmy, dużo gorsze niż w Polsce i śmiertelność noworodków duża (zresztą małych dzieci też, ale to już z powodu malarii). Ciąże tzw. zaniedbane i niedopatrzone i w ostatniej chwili ratuj się kto może, często pilne cięcia cesarskie. Mój doktor twierdzi, że każdy lekarz powinien umieć robić, nawet pod drzewem. Chyba jednak przesadził. Rodzące spontanicznie wyrażają swoje uczucia głośno się modląc, zachęcając dziecko, żeby się urodziło i śpiewając łącznie z klaskaniem, gdy to już wreszcie zrobi. Położna albo lekarz szyje krocze, a ona śpiewa i klaszcze. No problem. Noworodek ma jasną skórę, prawie jak nasze dzieci. Zciemnieje później.  Po odpowiednich zabiegach higienicznych zawija się go w kolorową rapę albo zakłada kompletne ubierane, łącznie z wełnianą czapką i skarpetkami.

Byłam u dentysty, w referencyjnym szpitalu państwowym. Warunki i wyposażenie bez zarzutu. Podczas pierwszej wizyty zaczyna się od pomiaru ciśnienia tętniczego oraz badania krwi z palca – cukier i HIV. To było moje pierwsze w życiu badanie HIV i choć nie przypominam sobie żadnych „zachowań ryzykownych”, odczułam strach. Naturalna reakcja, nie do uniknięcia. My mamy zakodowane, że to śmiertelna, nieuleczalna choroba, pacjentom tutaj mówi się, że HIV jest jak nadciśnienie albo cukrzyca – nie można wyleczyć, ale można kontrolować i zmniejszać ryzyko śmierci, tj. wydłużać życie. I coś w tym jest. Zmienia to moje patrzenie na tego wirusa. W laboratorium szpitala, gdzie odbywam swoje praktyki, codziennie wykrywa się 3-10 nowych nosicieli. Młodzi ludzie zakładają rodziny i mają dzieci. Najlepiej udać się na spotkanie grupy wsparcia, gdzie mają duże szanse spotkać swojego życiowego partnera, też HIV (+). Chyba, że są już zakochani z wzajemnością w kimś HIV (-) i ten ktoś decyduje się na małżeństwo. I nie są to wcale pojedyncze przypadki..

Wyczyszczono mi zęby z kamienia, a następnie przeszłam szczegółowy instruktaż prawidłowego mycia zębów z pokazywaniem na fantomie. Moje dotychczasowe mocne przekonania legły w gruzach. Zębów nie należy myć okrężnie, ale wymiatać.
Plombowanie było procesem podejrzanie krótkim. Zzzziiiu! I już.



Ten egzotyczny świat stał się już dla mnie bardziej znajomy i to, co na początku szokowało, stało się codziennością. Teraz mam dwa domy – jeden w Polsce, a drugi w Nigerii, w dwóch odmiennych światach, pomiędzy którymi istnieje przejście, jak w opowieściach z Narnii, czy Alicji w Krainie Czarów. Jedne drzwi starej szafy i zmieniamy wszystko. Jeden dzień podróży i .... zamiast świerków palmy i wieczne lato. 

Pozdrawiam serdecznie,
Ania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz