Już
myślałam, że pora deszczowa oszczędzi nas w tym roku, jako że lipiec i
sierpień były w miarę suche, a tu nagle wrzesień nie daje odetchnąć.
Pada i pada i to czasem ostro. Jak już wiecie z moich poprzednich
opowieści, pogrzeby tutaj to wielka uroczystość i przedsięwzięcie
logistyczne. W takich okolicznościach deszcz jest absolutnie
niepożądany. Co tu zrobić, gdy aura niepewna? Niby rodzina katolicka,
ale sugestie modlitwy i postu jakoś nie całkiem przekonują
organizatorów. Chyłkiem, chyłkiem, bez rozgłosu płaci się zaklinaczowi
deszczu, żeby zrobił swoje. Aż tu nagle, jak nie lunie! No nie było
jeszcze w tym roku takiej ulewy. Samochody zaczęły spływać drogą
położoną w dolinie. Zaklinacz prawie dławił się w pośpiechu połykając
swoje fu fu. Zaatakowany odpowiedział, że kuchnia za długo zwlekała z
obiadem dla niego i duchy się rozgniewały. Opowiadanie jest zapisem
wydarzeń mających miejsce wczoraj niedaleko Owerri. Angelika była świadkiem.
Taaak.
A na moim podwórku porody. Zjawisko całkiem fizjologiczne, choć tutaj
występujące w wielkiej obfitości. Warunki, nie ukrywajmy, dużo gorsze
niż w Polsce i śmiertelność noworodków duża (zresztą małych dzieci też,
ale to już z powodu malarii). Ciąże tzw. zaniedbane i niedopatrzone i w
ostatniej chwili ratuj się kto może, często pilne cięcia cesarskie. Mój
doktor twierdzi, że każdy lekarz powinien umieć robić, nawet pod
drzewem. Chyba jednak przesadził. Rodzące spontanicznie wyrażają swoje
uczucia głośno się modląc, zachęcając dziecko, żeby się urodziło i
śpiewając łącznie z klaskaniem, gdy to już wreszcie zrobi. Położna albo
lekarz szyje krocze, a ona śpiewa i klaszcze. No problem. Noworodek ma
jasną skórę, prawie jak nasze dzieci. Zciemnieje później. Po
odpowiednich zabiegach higienicznych zawija się go w kolorową rapę albo
zakłada kompletne ubierane, łącznie z wełnianą czapką i skarpetkami.
Byłam
u dentysty, w referencyjnym szpitalu państwowym. Warunki i wyposażenie
bez zarzutu. Podczas pierwszej wizyty zaczyna się od pomiaru ciśnienia
tętniczego oraz badania krwi z palca – cukier i HIV. To było moje
pierwsze w życiu badanie HIV i choć nie przypominam sobie żadnych
„zachowań ryzykownych”, odczułam strach. Naturalna reakcja, nie do
uniknięcia. My mamy zakodowane, że to śmiertelna, nieuleczalna choroba,
pacjentom tutaj mówi się, że HIV jest jak nadciśnienie albo cukrzyca –
nie można wyleczyć, ale można kontrolować i zmniejszać ryzyko śmierci,
tj. wydłużać życie. I coś w tym jest. Zmienia to moje patrzenie na tego
wirusa. W laboratorium szpitala, gdzie odbywam swoje praktyki,
codziennie wykrywa się 3-10 nowych nosicieli. Młodzi ludzie zakładają
rodziny i mają dzieci. Najlepiej udać się na spotkanie grupy wsparcia,
gdzie mają duże szanse spotkać swojego życiowego partnera, też HIV (+).
Chyba, że są już zakochani z wzajemnością w kimś HIV (-) i ten ktoś
decyduje się na małżeństwo. I nie są to wcale pojedyncze przypadki..
Wyczyszczono
mi zęby z kamienia, a następnie przeszłam szczegółowy instruktaż
prawidłowego mycia zębów z pokazywaniem na fantomie. Moje dotychczasowe
mocne przekonania legły w gruzach. Zębów nie należy myć okrężnie, ale
wymiatać.
Plombowanie było procesem podejrzanie krótkim. Zzzziiiu! I już.
Ten
egzotyczny świat stał się już dla mnie bardziej znajomy i to, co na
początku szokowało, stało się codziennością. Teraz mam dwa domy – jeden w
Polsce, a drugi w Nigerii, w dwóch odmiennych światach, pomiędzy
którymi istnieje przejście, jak w opowieściach z Narnii, czy Alicji w
Krainie Czarów. Jedne drzwi starej szafy i zmieniamy wszystko. Jeden
dzień podróży i .... zamiast świerków palmy i wieczne lato.
Pozdrawiam serdecznie,
Ania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz