Kochani,
Moje
„studia medyczne” postępują i w tym tygodniu wybrałam się do przychodni
HIV. Zanim doktor zacznie tam pracę, tłum oczekujących pacjentów modli
się i śpiewa pod kierownictwem pielęgniarza. Około godzinna prelekcja
zawiera elementy medyczne i religijne. Ogólnie: dodaje ducha. Że życie
się jeszcze nie skończyło, że wszystko ma sens. Zasady postępowania i
korzystania z opieki przychodni. Dowiedziałam się, że w ciągu 2 lat jej
funkcjonowania na świat przyszło około 90 dzieci zarażonych rodziców, z
tego tylko 3 HIV (+) (tu oklaski i piosenka). Zachęta do odpowiedniego
przygotowania przed ciążą. Pacjenci wyglądają nieźle, bo większość jest
bezobjawowa albo skąpo objawowa. Organizacja bardzo dobra, leczenie
darmowe z narodowego programu. Komunikat dla pierwszorazowej pacjentki
„dopóki się będziesz zgłaszać na wyznaczone wizyty i brać zalecone leki,
nie będzie kłopotu, problem przyjdzie z chwilą, gdy przestaniesz nas
słuchać”. Zaraziła się podczas „gwałtu”. Mąż jeszcze nie wie.
W
Mbutu niedożywione roczne dziecko – kwasiorkor (niedobór białkowy) i
marasmus (energetyczny i białkowy jednocześnie). Nie to, żeby rodzina
głodowała, po prostu matka nie wie, jak dziecko odżywiać. Opóźnienie
rozwoju, podatność na infekcje, zaniki mięśni, skóry, włosy odbarwione i
kruszące się. Zalecenia: jedno jajko dziennie przez 2 miesiące + zmiana
całego systemu żywienia.
Ciężarna
pacjentka od zaledwie pół roku ma drugiego męża, który jej nienawidzi i
bije tak samo, jak pierwszy. Przyczyna: klątwa rzucona przez matkę.
Sprawa jest bardzo poważna i doktor z Emekuku poświęcił jej dobre pół
godziny na instruktaż, jakich rodzajów modlitw należy użyć i gdzie się
udać po egzorcyzm oraz - rzecz podstawowa – spróbować nakłonić matkę do
odwołania klątwy i pobłogosławienia. Z tymi sprawami nie ma żartów.
Klątwa sama działać nie przestanie.
A z wątków kulturalnych,
wybrałyśmy się do naszych braci do Nekede, żeby w zmienionym środowisku
rozpocząć nasze zgromadzeniowe warsztaty pogłębiania charyzmatu.
Niespodziewania trafiłyśmy na mszę kończącą rok akademicki i ostatni
rocznik filozofatu (który trwa tu 4 lata) żegnał uczelnię. Chłopaki
narzucili na sutanny kolorowe rapy i procesyjnie wkroczyli do kościoła. Pierwszy
wniósł kadzidło – połówkę orzecha kokosowego z rozżarzonymi węglami w
środku. Unosił ją i opuszczał, płynnymi ruchami we wszystkich kierunkach
okadzał ołtarz i ambonkę w rytmie tradycyjnych instrumentów. Na
podniesienie zamiast naszych gongów zabrzmiały lokalne, ciekawe dźwięki,
z pewnością przedchrześcijańskie i dopełniające całej atmosfery.
Szyję sobie ludowe kolorowe ubranko, w którym zamierzam występować w Polsce podczas „animacji misyjnych”.
Bardzo fajny materiał leżał w mojej walizce od roku, od kiedy ciocia
Angeliki żegnała się z tym światem i rozdawała swoje ziemskie dobra
przyjaciołom. Ciocia ma się dobrze i razem tańczyłyśmy w marcu na
ślubach Angeliki. Cud? Ano, udało sie zdobyć kortkosteroidy wziewne i
tym sposobem kontrolować jej astmę. Pewne podstawowe leki, u nas wysoko
refundowane, nie są tu w użyciu z powodu ceny i doktorzy się jeszcze nie
przestawili mentalnie. Czasem, jak nie wiem, co zrobić, zadaję sobie
pytanie, a jak leczylibyśmy to 20 lat temu, w czasie moich studiów? I
wtedy jest od razu łatwiej, bo tamte leki i badania sa dostępne.
Pozdrawiam Was wszystkich ciepło i deszczowo,
Ania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz