poniedziałek, 4 lutego 2013

20. kwietnia 2009

Kochani!

Zostało mi 15 minut czasu internetowego, więc jeszcze skrobnę coś do wszystkich. Były pytania o menu. Otóż zasadniczo fu-fu z jamu (maniok) lub garri z kasawy. Dzisiaj właśnie pierwszy raz obierałam to coś. Do tego zupy warzywne - okro, egussi,...... nazw nie pamiętam. Z obierek ananasów, papai i innych owoców Angelika gotuje kompot - zobo, który orzeźwia i według niej ma właściwości przeciwmalaryczne. Na opowieści Angeliki patrzę z dystansem, gdyż w ogóle świat jedzenia i przypraw, to jedna wielka apteka. Wszystko na coś działa, pomaga lub szkodzi. Robimy też dżemy owocowe, pieczemy chleb i roskitos - ciastka na oleju.
Wczoraj odwiedziłyśmy pobliską parafię i proboszcza. Fascynat Faustyny i kultu Bożego Miłosierdzia. Był w Krakowie na beatyfikacji ks. Sopoćki. Ponieważ jestem "stamtąd", mój przyjazd jest błogosławieństwem. Cóż, duże oczekiwania...
No i zaczęły się deszcze. To słowo może być mylące dla tego, kto nie doświadczył TROPIKALNEGO DESZCZU. Kiedy jesteś w domu, masz wrażenie, że Twój dom znajduje się pod wodospadem Niagara, bo deszcz wali o dach i jest taki huk, że jeśli jesteś właśnie na mszy, nic nie słyszysz. Za oknem po gałęziach palm ściekają strumienie wody, a ziemia zamienia się momentalnie w jezioro. To jest DESZCZ.
Aha, widoczek z wczoraj - na mszy podchodziły rodziny po błogosławieństwo i niosły dary, takie tam zwyczajne, jak maniok czy banany. Naraz - widzę całą kurę trzymaną za nogi. Wyglądało super. Ministranci bokiem to wszystko wynosili i.. rozległo się gdakanie. Kura była żywa. To lubię. Ciekawostka liturgiczna - zamiast kropidła do wody święconej - spryskiwacz, jakiego używamy do bielizny. Proste, a jakże praktyczne.
No to tyle, bo czas się kończy. Pozdrawiam.
s. Ania RMI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz