Kochani!
Zostało
mi 15 minut czasu internetowego, więc jeszcze skrobnę coś do
wszystkich. Były pytania o menu. Otóż zasadniczo fu-fu z jamu (maniok)
lub garri z kasawy. Dzisiaj właśnie pierwszy raz obierałam to coś. Do
tego zupy warzywne - okro, egussi,...... nazw nie pamiętam. Z obierek
ananasów, papai i innych owoców Angelika gotuje kompot - zobo, który
orzeźwia i według niej ma właściwości przeciwmalaryczne. Na opowieści
Angeliki patrzę z dystansem, gdyż w ogóle świat jedzenia i przypraw, to
jedna wielka apteka. Wszystko na coś działa, pomaga lub szkodzi. Robimy
też dżemy owocowe, pieczemy chleb i roskitos - ciastka na oleju.
Wczoraj
odwiedziłyśmy pobliską parafię i proboszcza. Fascynat Faustyny i kultu
Bożego Miłosierdzia. Był w Krakowie na beatyfikacji ks. Sopoćki.
Ponieważ jestem "stamtąd", mój przyjazd jest błogosławieństwem. Cóż,
duże oczekiwania...
No
i zaczęły się deszcze. To słowo może być mylące dla tego, kto nie
doświadczył TROPIKALNEGO DESZCZU. Kiedy jesteś w domu, masz wrażenie, że
Twój dom znajduje się pod wodospadem Niagara, bo deszcz wali o dach i
jest taki huk, że jeśli jesteś właśnie na mszy, nic nie słyszysz. Za
oknem po gałęziach palm ściekają strumienie wody, a ziemia zamienia się
momentalnie w jezioro. To jest DESZCZ.
Aha,
widoczek z wczoraj - na mszy podchodziły rodziny po błogosławieństwo i
niosły dary, takie tam zwyczajne, jak maniok czy banany. Naraz - widzę
całą kurę trzymaną za nogi. Wyglądało super. Ministranci bokiem to
wszystko wynosili i.. rozległo się gdakanie. Kura była żywa. To lubię.
Ciekawostka liturgiczna - zamiast kropidła do wody święconej -
spryskiwacz, jakiego używamy do bielizny. Proste, a jakże praktyczne.
No to tyle, bo czas się kończy. Pozdrawiam.
s. Ania RMI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz