Kochani,
Tak sobie myślałam, że czas już do was napisać, ale nie ma o czym, brak
materiału na ciekawe opowieści. Aż tu
nagle, po leniwej, słonecznej niedzieli, gdy ciemności egipskie jak zwykle nas
ogarnęły (nie ma prądu), ktoś energicznie, alarmująco dobija się do drzwi. „Szybko,
szybko, Ojciec taki a taki tam umiera, ukąsił go skorpion”. No to lecę z lampą
w ręku, sznurkiem za jednym z klaretynów i Angeliką. W zasadzie chciałam skierować
się do głównego wejścia, ale zawrócił mnie równie niespodziewany komunikat:
„Nie tędy, tam strzelają”. Ano nic, moja adrenalina już wystarczająco wzrosła
na wieść o skorpionie, więc strzelanie to jedynie dodatek.
A tak naprawdę, cóż się stało? Nie ma się czym niepokoić. Strzelał któryś
ze strażników z pobliskiego domostwa (to tutaj standard, że ma się takowych),
żeby zaznaczyć, że jest na posterunku, a nie należało wybiegać przed dom, bo
zabłąkana kula właśnie uderzyła o dach. Skorpion, jeśli taki zwyczajny, mały,
nie zabija, ale ukąszenie strasznie boli i to na długości całego naczynia
limfatycznego osiągając apogeum w węzłach. Należy miejscowo wstrzyknąć
adrenalinę z lignokainą i ewentualnie prometazynę czy inny stary antyhistaminik,
co też uczyniłyśmy, szczęśliwie posiadając potrzebne leki. Tutaj byłam całkowicie
świadoma mojej ignorancji i zdałam się na doświadczenie Angeliki nieraz mającej
do czynienia z ukąszeniami węży i skorpionów. Dr Dawid telefonicznie
potwierdził słuszność terapii. Ha, moi państwo, doświadczenie w tropikalnej
medycynie rośnie każdego dnia. A jesteśmy w trakcie kompletowania skrzynki
pierwszej pomocy, bo co i raz coś się dzieje.
Zamówiłyśmy też zestaw do odbierania porodów po tym, jak Angelika była
wzywana przez jedną z mam naszych szkolnych dzieci. Jak się rodzi po raz szósty, czy siódmy, akcja może przebiegać
niespodziewanie szybko. Tak właśnie stało się w pobliżu naszego ośrodka w
Mbutu. Pasażerka autobusu jadącego z Aba do Owerri oświadczyła, że rodzi. Zapanowało
zrozumiałe poruszenie. Autobus stanął i panowie natychmiast gdzieś się ulotnili,
za to panie włączyły się do akcji. Rozłożyły wrappah (nosi się dwie warstwy
jako spódnicę, więc jedną można zdjąć bez niebezpieczeństwa nagości) i... dziecko
przyszło na świat na poboczu drogi. Nasza „położna” Ezinne została wezwana z
nożycami, odcięła pępowinę, zabrała dziecko i łożysko. Kobieta dotarła do
ośrodka później.
No to tyle, bo
już późno, ale musiałam napisać o skorpionie.
Idę spać.
Pozdrawiam,
Ania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz