poniedziałek, 4 lutego 2013

Owerri, 16. października 2011



Kochani,
Tak sobie myślałam, że czas już do was napisać, ale nie ma o czym, brak materiału na ciekawe opowieści. Aż tu nagle, po leniwej, słonecznej niedzieli, gdy ciemności egipskie jak zwykle nas ogarnęły (nie ma prądu), ktoś energicznie, alarmująco dobija się do drzwi. „Szybko, szybko, Ojciec taki a taki tam umiera, ukąsił go skorpion”. No to lecę z lampą w ręku, sznurkiem za jednym z klaretynów i Angeliką. W zasadzie chciałam skierować się do głównego wejścia, ale zawrócił mnie równie niespodziewany komunikat: „Nie tędy, tam strzelają”. Ano nic, moja adrenalina już wystarczająco wzrosła na wieść o skorpionie, więc strzelanie to jedynie dodatek.
A tak naprawdę, cóż się stało? Nie ma się czym niepokoić. Strzelał któryś ze strażników z pobliskiego domostwa (to tutaj standard, że ma się takowych), żeby zaznaczyć, że jest na posterunku, a nie należało wybiegać przed dom, bo zabłąkana kula właśnie uderzyła o dach. Skorpion, jeśli taki zwyczajny, mały, nie zabija, ale ukąszenie strasznie boli i to na długości całego naczynia limfatycznego osiągając apogeum w węzłach. Należy miejscowo wstrzyknąć adrenalinę z lignokainą i ewentualnie prometazynę czy inny stary antyhistaminik, co też uczyniłyśmy, szczęśliwie posiadając potrzebne leki. Tutaj byłam całkowicie świadoma mojej ignorancji i zdałam się na doświadczenie Angeliki nieraz mającej do czynienia z ukąszeniami węży i skorpionów. Dr Dawid telefonicznie potwierdził słuszność terapii. Ha, moi państwo, doświadczenie w tropikalnej medycynie rośnie każdego dnia. A jesteśmy w trakcie kompletowania skrzynki pierwszej pomocy, bo co i raz coś się dzieje.
Zamówiłyśmy też zestaw do odbierania porodów po tym, jak Angelika była wzywana przez jedną z mam naszych szkolnych dzieci. Jak się rodzi po raz szósty, czy siódmy, akcja może przebiegać niespodziewanie szybko. Tak właśnie stało się w pobliżu naszego ośrodka w Mbutu. Pasażerka autobusu jadącego z Aba do Owerri oświadczyła, że rodzi. Zapanowało zrozumiałe poruszenie. Autobus stanął i panowie natychmiast gdzieś się ulotnili, za to panie włączyły się do akcji. Rozłożyły wrappah (nosi się dwie warstwy jako spódnicę, więc jedną można zdjąć bez niebezpieczeństwa nagości) i... dziecko przyszło na świat na poboczu drogi. Nasza „położna” Ezinne została wezwana z nożycami, odcięła pępowinę, zabrała dziecko i łożysko. Kobieta dotarła do ośrodka później.
No to tyle, bo już późno, ale musiałam napisać o skorpionie.
Idę spać. Pozdrawiam,
Ania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz