Kochani!
Nasze
3-tygodniowe doświadczenie w Mbutu dobiegło końca. Nagromadziło mi się
obserwacji i materiału do wysłania do Was. U mnie wszystko OK., jestem
zdrowa, nadal poznaję ten egzotyczny świat i adaptuję się małymi
kroczkami. Węże i skorpiony to były strachy ze strony Angeliki.
Widziałam tylko jaszczurki i komary.
1.08
- przenosiny. Przyjechałyśmy busem, w którym zapakowany był praktycznie
cały dom: składane łóżka, materace, maty, stół, składane szafki do
kuchni i pokoju, garnki, wiadra, zapasy żywnościowe, higieniczne, formy
do pieczenia chleba... i nie wiem, co jeszcze, ale wszystko bardzo
potrzebne (bez żartów). Na miejscu
jeden z klaretynów (O.Ebenizer) odprawił mszę na nasze powitanie. Była
gospodyni domu i jej sąsiadki, które przygotowały dla nas dom i obiad.
Przed obiadem nastąpił najbardziej uroczysty moment - poczęstunek
colanuits. Już chyba wspominałam, że jest to rodzaj owocu, który
gospodarz wręcza gościom. Tradycyjnie, tylko mężczyznom, a kobiety potem
dostają pokrojone kawałki. Jeśli nie ma cola, to choćby nie wiem co
było na stole, tak naprawdę cię nie przyjęto. Na obiad jak zwykle ogień
pieprzowy. Na pocieszenie usłyszałam, że jak pojadę na zachód kraju do
Yoruba (inny naród), to dopiero zobaczę. Tam gotują pieprz, a potem
dodają trochę ryżu.
Mam przewiewny pokój na piętrze. Dach przecieka (naprawiony po kilku dniach) i leje mi się na łóżko.
Za oknami palmy i inna tropikalna, bujna roślinność. O tej porze roku często mokra roślinność. Widok sprzyja medytacji.
2.08
- na niedzielnej Mszy świętej zostałyśmy przedstawione całej wiosce.
No, niestety msza w ibo, czyli na kazaniu mogę spokojnie odprawiać
medytację. Parafia w Mbutu powstała w 1942 r. i w kościele jest
marmurowy ołtarz do sprawowania mszy świętej tyłem. Pierwszym długoletnim proboszczem był doskonale władający ibo Irlandczyk, którego dobrze pamiętają starsi mieszkańcy.
3.08
- proboszcz zabrał nas w odwiedziny do "eze", tzn, honorowego
najstarszego obywatela jedenej z wiosek. Eze nie jest szefem, ale
mianuje szefa i jest uznanym przez prawo przedstawicielem władzy
lokalnej. Kandydatów na eze, szczególnie zasłużonych mieszkańców,
wskazuje wioska, a aprobuje prezydent stanu. Nasz eze przywitał nas wraz
ze swymi dwiema żonami. Pierwsza żona jest ważniejsza i druga musi jej
słuchać. Pierwsza była gruba i rozsiadła się w fotelu, druga chuda na
krzesełku praktycznie poza pokojem gościnnym. Przed chrześcijaństwem w
ibo panowało wielożeństwo a liczba żona wskazywała zamożność i statut
społeczny. Teraz zwłaszcza eze wciąż jeszcze nie mogą zadowolić się
jedną żoną. Nasz gospodarz jest katolikiem i przychodzi na mszę świętą, z
tym, że nie przystępuje do komunii. W pokoju gościnnym, jak zwykle u
ibo, na ścianach i na podłodze oparte o ściany wiszą i stoją duże, a
czasem ogromne fotografie gospodarzy - w dzieciństwie, ślubne, w
mundurach, innego typu specjalnych strojach oznaczających przynależność
do różnych stowarzyszeń. Nasz eze szczególnie chętnie fotografował się
na tle samochodów. No i na centralnym miejscu zdjęcie z koronacji. Na
głowie specjalna czapka, a w ręku coś w rodzaju berła zakończonego kitką
ze sznurków. Eze rozstrzyga cywilne sprawy mieszkańców wioski. Np. ktoś
zabił drugiemu zwierzę, które zjadało mu uprawy. Została wezwana
policja, ale gość zwiał do buszu i na około pobiegł na ratunek do eze,
który znał sprawę i już wcześniej doradzał: co znajdziesz w swoim
manioku, możesz ukatrupić. Policja nie miała nic do gadania, a eze wydał
tego dnia oficjalne rozporządzenie, że właściciel pola nie jest
odpowiedzialny za uszkodzenie lub zabicia zwierzęcia, które weszło mu w
szkodę.
4.08
- kleryk, który mieszka w tym samym domu studiuje Biblię w ibo.
Zapytał, czy umiem ją przeczytać. "Oczywiście" - odparłam z miną
pokerzysty i zaczęłam czytać tak, jak było napisane dodając nieco
intonacji, którą słyszę przecież codziennie. "Chineke!" (przyp. Tłum.
"Panie") - jęknął kleryk. "Dobrze?" - "Bardzo dobrze!" Tak więc, nic nie
rozumiejąc przeczytałam fragment z Koheleta tak, że kleryka wcięło. To
się nazywa dar języków.
6.08
- Dziś uczestniczyłyśmy we mszy świętej odprawionej blisko w domu, w
szkole. Tylko zdjęcia mogłyby przybliżyć magię tego miejsca. To wiejska
szkoła. Jedno, duże pomieszczenie, klepisko, ściany tylko do pewnej
wysokości, potem coś w rodzaju słupków i dach. Małe, dziecięce,
drewniane ławki z krzywych, surowych desek, tablica. Za
oknami intensywna zieleń palm i różnorodnej bujnej roślinności. Msza w
takim otoczeniu zadowoliłaby na pewno poszukiwaczy misyjnych warunków. W
tej samej wiosce tablica informacyjna, że tutaj Unia Europejska
wyłożyła trochę pieniędzy na komputeryzację szkół. Zestawienie wyżej
opisanego budynku z obecnością komputerów jest... zaskakujące. Ale
cieszy.
Przyjrzałyśmy
się bliżej tzw. ośrodkowi zdrowia. Hm... Pierwsza myśl, że to miejsce
urąga godności osoby ludzkiej. Ściany odrapane i brudne, sprzęty
porozwalane, łóżka z powypruwanymi materacami, leki, strzykawki, narzędzia i dokumentacja medyczna w kompletnym nieładzie. Lekarz przyjeżdża tu raz w miesiącu. W pozostałe dni rezydują pielęgniarki i położna.
Porodówka |
Jest
porodówka. 6 - 20 porodów miesięcznie. Na wyposażeniu czajnik,
miednice, podstawowe narzędzia chirurgiczne, ssak dla niemowlaka,
którego używa się wielokrotnie po wygotowaniu, szafa z lekami bez ładu i
składu. Niektóre z matek zostają po
porodzie parę dni "na oddziale" pod opieką położnej. Jest tu co robić,
począwszy od mycia i pomalowania ścian, poprzez generalne sprzątanie aż
do zorganizowania pracy. Pytałyśmy pielęgniarkę, jak sobie radzi w
określonych przypadkach. Pan Bóg leczy, tylko On ratuje sytuację.
Pomyślałam, że ona ma rację. Jak Pan Bóg to wszystko widzi, to co ma
zrobić? Nie ma wyjścia, ratuje ich.
7.08
- uczestniczymy we mszy świętej dla Mary Ligue. Są to kościelne grupy
dla dorastających dziewcząt, które spotykają się na modlitwę i formację.
Mają swoje konstytucje i strój - biała sukienka i niebieska chustka.
Następnego dnia msza dla mężczyzn. To samo. Strój - waniliowe lub
jasnożółte kaftany i spodnie. Ludzie,
kiedy się stowarzyszają, koniecznie chcą ten fakt uwidocznić przez
specjalne umundurowanie. Tylko parafialną grupę młodzieżową widziałam w
normalnych ubraniach, bez oznakowań. W parafii jest jeszcze Block
Rosary, coś w rodzaju naszych kółek żywego różańca.
Jedną
z najpopularniejszych takich stowarzyszeń jest maryjny ruch kobiet,
matek. Strój - biała bluzka lub koszula, dla pań granatowa chustka i
spódnica. Nasza gospodyni
oczywiście należy i właśnie została poproszona o interwencję. Jedna z
dziewcząt usunęła ciążę. Odpowiedzialność spoczywa na matce dziewczyny,
bo źle ją wychowywała. Matka sama nałożyła na siebie pokutę pół roku bez
przystępowania do Komunii świętej i praca dla kościoła. Po tym czasie
spowiedź i będzie mogła wrócić do stowarzyszenia.
8.08
- Odwiedziny u znajomego księdza. Prowadzi on walkę duchową ze złymi
mocami. Według niego mnóstwo ludzi, także księży i zakonnic należy do
"cortesii”, czegoś w rodzaju sekty. On ich wyczuwa intuicyjnie, daje
znać policji i walczy modlitwą. W razie podbramkowych sytuacji spędza
całe noce w swojej prywatnej kaplicy przed Najświętszym Sakramentem.
Trzyma też w domu broń i amunicję, której nie zawaha się użyć. Ma
powody, bo nasyłano na niego zbirów morderców po tym, jak zdemaskował
jedną z zakonnic, członkinię cortesii, która przez cały czas bycia w
zakonie oddawała się prostytucji jednocześnie będąc ulubienicą i zaufaną
przełożonej generalnej. Zwyciężył, bo o tym wiedział i przez tydzień
się modlił. Zanim został księdzem był wysokim rangą żołnierzem. Jest
gotowy zabić, zresztą jest to najlepsza i jedyna metoda walki z
satanistami i ekstremistami religijnymi. Obecne zamieszki religijne na
północy Nigerii zakończono sukcesem - zabito przywódcę i większość
członków. To samo dotyczy konfliktów w Iranie i na Sri Lance. Udało się
pozabijać przywódców i teraz jakiś czas będzie spokój. Jak tego
wszystkiego słuchałam, w pewnej chwili doznałam nieodpartego wrażenia,
że mam przed sobą przypadek psychiatryczny, schizofrenia urojeniowa
albo, w razie braku omamów, czysta paranoja. Jednak poza wypowiadanymi
treściami gostek zachowuje się całkiem normalnie i spójnie. W dodatku
zarówno Angelika jak i postulantki okazywały mu całkowite zrozumienie i
wiarę. Następnego dnia dowiedziałam się, że każde miejsce ma swojego
boga-ducha i nie należy mu wchodzić w drogę lub bezczelnie twierdzić, że
nie istnieje. Ten bóg stworzony jest przez Boga, ma władzę nad danym
miejscem i nie jest ani dobry ani zły. Postulantki sprostowały, że jest
zawsze zły, bo ostatecznie wyrządza człowiekowi szkodę. Gubię się w tych
światach duchowych i mam tylko nadzieję, że miejscowe duchy nie
interesują się europejczykami i zostawiają ich w spokoju uznając za
nieszkodliwych wariatów i ignorantów, którzy mają oczy a nie widzą.
10.08
- pobyt w Mbutu jest naprawdę pouczający. Mieszkając w mieście uległam
przyjemnemu złudzeniu, że Afryka nie musi być bardzo egzotyczna, że
Nigeryjczycy w tej części kraju ubierają się i żyją dość podobnie jak w
Europie i można się dogadać po angielsku. Na wsi dociera do mnie
rzeczywistość i jest to jak kubeł zimnej wody. Po 60 latach
ewangelizacji nadal wielu ludzi pozostało przy religiach tradycyjnych.
Także chrześcijanie (celowo to poszerzam, bo są anglikanie, baptyści i
sekty zielonoświątkowe) wierzą po cichu w stare religie i jakaś mała
ofiara dla bożka nigdy nie zaszkodzi. Jeśli potem ktoś się dowie, że
nieświadomie zjadł mięso z takiej ofiary, panicznie się boi, że umrze.
Wiara jest tak silna, że faktycznie może spowodować chorobę lub śmierć.
Ja, stary mieszczuch, nie nawykłam też do zamkniętej, dusznej, wiejskiej
atmosfery, gdzie wszyscy się wzajemnie obserwują i komentują.
Wymierzają samosądy. Bardzo dobrą metodą jest skrzyknięcie sąsiadów i
wrzucenia winowajcy kupy śmieci na podwórko i do domu. Będzie musiał to
sprzątać 2 dni. Tutaj trzeba się bardzo liczyć z opinią środowiska,
wiedzieć, do kogo się zwracać i w jakiej kolejności. Nasz każdy krok (a
mój w szczególności) był pod obserwacją, ponieważ miejscowa społeczność
przyjęła odpowiedzialność za nasze bezpieczeństwo i ustanowiono dyżury
czuwania. Przejęli się też na tyle naszym przyjazdem, że próbowali
naprawić drogę (ze średnim skutkiem) i kable elektryczności. Do tego
każdy zabrał się za sprzątanie domu i obejścia.
12.08
- załatwiając formalności w szpitalu w Emekuku zostałam z łapanki
poproszona o pomoc w rozładowaniu tłumu pacjentów. Pierwszy przyszedł
chłopak z objawami padaczki, który w dodatku podczas jednego z ostatnich
upadków złamał sobie staw barkowy. Do wyniku RTG nie doczekałam. Za to
dowiedziałam się później, że moja diagnoza była niesłuszna, ponieważ w
rodzinie nigdy nie było padaczki i to jest „spirit”. Czyli zły duch. Mam
szczęście, że jestem siostrą zakonną, dlatego nikt nie wątpi w moją
prawdomówność. Lekarze zgłaszający się tutaj do pracy są szczegółowo
przepytywani, bo część z nich swoje papiery medyczne kupiła na bazarze.
13.08
- Nalot na ośrodek zdrowia w Mbutu, który mamy w przyszłości prowadzić.
Zwarta ekipa sąsiadek zaatakowała go miotłami i mopami. Położna,
która tu na co dzień pracuje, nie wiedziała gdzie się schować ze
wstydu, gdy babki komentowały wszechobecny brud. Dowiedziałam się potem,
że akcja przyniosła skutek. Położna namoczyła zasłony, które nie były
prane od chwili ich zakupienia w... 1992 roku. Niestety materiał
rozszedł się w palcach. Zaczęłam też udzielać konsultacji medycznych.
Niektórzy ozdrowieli od samego badania przez białą zakonnicę. To dobrze,
bo w lekach jestem zagubiona. Nazwy są inne, a w malarii poruszam się
jak we mgle.
14.08
- o 6 rano, w całkowitych ciemnościach starsza kobieta szła drogą przez
wioskę śpiewając na całe gardło "nawracajcie się, bo na końcu świata
grzesznicy będą żałować”. Świadek Jehowy.
15.08 - odwiedziłyśmy nową grupą Block Rosary. Grupy
Block Rosary spotykają się w przedsionkach domów. Właściwie w czymś w
rodzaju bramy - przechodnie miejsce pomiędzy bramą wjazdową a właściwym
domem, zadaszone, przyjemnie urządzone, gdzie przyjmuje się gości.
Budują tam ołtarzyk z wizerunkiem Matki Boskiej Fatimskiej i modlących
się dzieci, dekorują kwiatami i stawiają świece. Przed
ołtarzykiem klęczy zawsze trójka dzieci - 2 dziewczynki i chłopiec w
środku - tak jak w Fatimie. Ta trójka co jakiś czas wymienia się z
innymi. Reszta za nimi (30-50 dzieciaków w różnym wieku).
Dziewczynki wiążą sobie na głowie kolorowe chustki w taki sposób, że spływają jak welon do pasa albo nawet i do kostek. Do
tego żywe, energiczne śpiewy sprawiają, że całość jest bardzo
malownicza. Małe szkraby oczywiście rozrabiają. (zdj) Przychodzą
codziennie na godzinną modlitwę. Pomyślałam, że oprócz religijności mają
też czas z powodu braku telewizji. Nawet jeśli jest, to przecież
najczęściej nie ma prądu. Poza tym, można spotkać mnóstwo dzieci
sąsiadów. Prąd jest nadspodziewanie często, może nawet w sumie z 6
godzin dziennie. Jak nie ma, to w domu, w którym mieszkamy, wieczorem
zapuszczany jest generator. Wodę pompuje się co kilka dni do zbiornika
za pomocą niewydolnego silnika. Operacja jest długotrwała, więc jeśli
wody zabraknie wieczorem, jest kłopot. W jadalni wysiadła żarówka i nie
ma sposobu, żeby ją wymienić (typ niedostępny w pobliżu), więc tak czy
owak kolacje jemy przy lampie naftowej. Coś, jakby cofnięcie się w
czasie.
16.08
- niedziela. Popadało. Proboszcz, który jechał do sąsiedniej wioski,
żeby odprawić mszę, utknął w wodzie. Wlało mu się do środka samochodu
przez okna. Źle wymierzył głębokość kałuży. My oczywiście szłyśmy nasze 2
kilometry do kościoła na piechotę. Jestem szczęśliwą posiadaczką
kaloszy przywiezionych z Polski. Reszta szła w plastikowych klapkach lub
boso z butami w garści. Zresztą nawet w kaloszach w pewnych miejscach
ostrożnie stawiałam kroki i patrzyłam, czy nie naleje się górą. (zdj)
Kościół świecił pustkami.
18.08
- praca w ośrodku zdrowia w innej wiosce. Mnóstwo pacjentów, dobra
organizacja. Jest małe laboratorium, w którym wykonuje się badanie w
kierunki malarii i tyfusu, morfologię, mocz. Bardzo przydatna rzecz.
Trzeba będzie wprowadzić w Mbutu. Ludzie przyszli również dlatego, że ja
byłam. Dotknięcie białej zakonnicy samo w sobie leczy. Przychodni
pilnuje dwóch muzułmanów z północy. Ponoć do złodziei strzelają bardzo
celnie z łuku strzałami nasączonymi trucizną - od razu pewna śmierć.
Cóż, z barwnych wspomnień z Mbutu, to by było na tyle. Wróciłyśmy na stare, miejskie śmieci.
Pozdrawiam, Ania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz