poniedziałek, 4 lutego 2013

Sierpniowe dni w Mbutu (2009)

Kochani!

Nasze 3-tygodniowe doświadczenie w Mbutu dobiegło końca. Nagromadziło mi się obserwacji i materiału do wysłania do Was. U mnie wszystko OK., jestem zdrowa, nadal poznaję ten egzotyczny świat i adaptuję się małymi kroczkami. Węże i skorpiony to były strachy ze strony Angeliki. Widziałam tylko jaszczurki i komary.

1.08 - przenosiny. Przyjechałyśmy busem, w którym zapakowany był praktycznie cały dom: składane łóżka, materace, maty, stół, składane szafki do kuchni i pokoju, garnki, wiadra, zapasy żywnościowe, higieniczne, formy do pieczenia chleba... i nie wiem, co jeszcze, ale wszystko bardzo potrzebne (bez żartów). Na miejscu jeden z klaretynów (O.Ebenizer) odprawił mszę na nasze powitanie. Była gospodyni domu i jej sąsiadki, które przygotowały dla nas dom i obiad. Przed obiadem nastąpił najbardziej uroczysty moment - poczęstunek colanuits. Już chyba wspominałam, że jest to rodzaj owocu, który gospodarz wręcza gościom. Tradycyjnie, tylko mężczyznom, a kobiety potem dostają pokrojone kawałki. Jeśli nie ma cola, to choćby nie wiem co było na stole, tak naprawdę cię nie przyjęto. Na obiad jak zwykle ogień pieprzowy. Na pocieszenie usłyszałam, że jak pojadę na zachód kraju do Yoruba (inny naród), to dopiero zobaczę. Tam gotują pieprz, a potem dodają trochę ryżu.
Mam przewiewny pokój na piętrze. Dach przecieka (naprawiony po kilku dniach) i leje mi się na łóżko. 





Za oknami palmy i inna tropikalna, bujna roślinność. O tej porze roku często mokra roślinność. Widok sprzyja medytacji.










2.08 - na niedzielnej Mszy świętej zostałyśmy przedstawione całej wiosce. No, niestety msza w ibo, czyli na kazaniu mogę spokojnie odprawiać medytację. Parafia w Mbutu powstała w 1942 r. i w kościele jest marmurowy ołtarz do sprawowania mszy świętej tyłem. Pierwszym długoletnim proboszczem był doskonale władający ibo Irlandczyk, którego dobrze pamiętają starsi mieszkańcy.






3.08 - proboszcz zabrał nas w odwiedziny do "eze", tzn, honorowego najstarszego obywatela jedenej z wiosek. Eze nie jest szefem, ale mianuje szefa i jest uznanym przez prawo przedstawicielem władzy lokalnej. Kandydatów na eze, szczególnie zasłużonych mieszkańców, wskazuje wioska, a aprobuje prezydent stanu. Nasz eze przywitał nas wraz ze swymi dwiema żonami. Pierwsza żona jest ważniejsza i druga musi jej słuchać. Pierwsza była gruba i rozsiadła się w fotelu, druga chuda na krzesełku praktycznie poza pokojem gościnnym. Przed chrześcijaństwem w ibo panowało wielożeństwo a liczba żona wskazywała zamożność i statut społeczny. Teraz zwłaszcza eze wciąż jeszcze nie mogą zadowolić się jedną żoną. Nasz gospodarz jest katolikiem i przychodzi na mszę świętą, z tym, że nie przystępuje do komunii. W pokoju gościnnym, jak zwykle u ibo, na ścianach i na podłodze oparte o ściany wiszą i stoją duże, a czasem ogromne fotografie gospodarzy - w dzieciństwie, ślubne, w mundurach, innego typu specjalnych strojach oznaczających przynależność do różnych stowarzyszeń. Nasz eze szczególnie chętnie fotografował się na tle samochodów. No i na centralnym miejscu zdjęcie z koronacji. Na głowie specjalna czapka, a w ręku coś w rodzaju berła zakończonego kitką ze sznurków. Eze rozstrzyga cywilne sprawy mieszkańców wioski. Np. ktoś zabił drugiemu zwierzę, które zjadało mu uprawy. Została wezwana policja, ale gość zwiał do buszu i na około pobiegł na ratunek do eze, który znał sprawę i już wcześniej doradzał: co znajdziesz w swoim manioku, możesz ukatrupić. Policja nie miała nic do gadania, a eze wydał tego dnia oficjalne rozporządzenie, że właściciel pola nie jest odpowiedzialny za uszkodzenie lub zabicia zwierzęcia, które weszło mu w szkodę.

4.08 - kleryk, który mieszka w tym samym domu studiuje Biblię w ibo. Zapytał, czy umiem ją przeczytać. "Oczywiście" - odparłam z miną pokerzysty i zaczęłam czytać tak, jak było napisane dodając nieco intonacji, którą słyszę przecież codziennie. "Chineke!" (przyp. Tłum. "Panie") - jęknął kleryk. "Dobrze?" - "Bardzo dobrze!" Tak więc, nic nie rozumiejąc przeczytałam fragment z Koheleta tak, że kleryka wcięło. To się nazywa dar języków.

6.08 - Dziś uczestniczyłyśmy we mszy świętej odprawionej blisko w domu, w szkole. Tylko zdjęcia mogłyby przybliżyć magię tego miejsca. To wiejska szkoła. Jedno, duże pomieszczenie, klepisko, ściany tylko do pewnej wysokości, potem coś w rodzaju słupków i dach. Małe, dziecięce, drewniane ławki z krzywych, surowych desek, tablica. Za oknami intensywna zieleń palm i różnorodnej bujnej roślinności. Msza w takim otoczeniu zadowoliłaby na pewno poszukiwaczy misyjnych warunków. W tej samej wiosce tablica informacyjna, że tutaj Unia Europejska wyłożyła trochę pieniędzy na komputeryzację szkół. Zestawienie wyżej opisanego budynku z obecnością komputerów jest... zaskakujące. Ale cieszy.



Przyjrzałyśmy się bliżej tzw. ośrodkowi zdrowia. Hm... Pierwsza myśl, że to miejsce urąga godności osoby ludzkiej. Ściany odrapane i brudne, sprzęty porozwalane, łóżka z powypruwanymi materacami, leki, strzykawki, narzędzia i dokumentacja medyczna w kompletnym nieładzie. Lekarz przyjeżdża tu raz w miesiącu.  W pozostałe dni rezydują pielęgniarki i położna. 



Porodówka
Jest porodówka. 6 - 20 porodów miesięcznie. Na wyposażeniu czajnik, miednice, podstawowe narzędzia chirurgiczne, ssak dla niemowlaka, którego używa się wielokrotnie po wygotowaniu, szafa z lekami bez ładu i składu. Niektóre z matek zostają po porodzie parę dni "na oddziale" pod opieką położnej. Jest tu co robić, począwszy od mycia i pomalowania ścian, poprzez generalne sprzątanie aż do zorganizowania pracy. Pytałyśmy pielęgniarkę, jak sobie radzi w określonych przypadkach. Pan Bóg leczy, tylko On ratuje sytuację. Pomyślałam, że ona ma rację. Jak Pan Bóg to wszystko widzi, to co ma zrobić? Nie ma wyjścia, ratuje ich.

7.08 - uczestniczymy we mszy świętej dla Mary Ligue. Są to kościelne grupy dla dorastających dziewcząt, które spotykają się na modlitwę i formację. Mają swoje konstytucje i strój - biała sukienka i niebieska chustka. Następnego dnia msza dla mężczyzn. To samo. Strój - waniliowe lub jasnożółte kaftany i spodnie. Ludzie, kiedy się stowarzyszają, koniecznie chcą ten fakt uwidocznić przez specjalne umundurowanie. Tylko parafialną grupę młodzieżową widziałam w normalnych ubraniach, bez oznakowań. W parafii jest jeszcze Block Rosary, coś w rodzaju naszych kółek żywego różańca.




Jedną z najpopularniejszych takich stowarzyszeń jest maryjny ruch kobiet, matek. Strój - biała bluzka lub koszula, dla pań granatowa chustka i spódnica. Nasza gospodyni oczywiście należy i właśnie została poproszona o interwencję. Jedna z dziewcząt usunęła ciążę. Odpowiedzialność spoczywa na matce dziewczyny, bo źle ją wychowywała. Matka sama nałożyła na siebie pokutę pół roku bez przystępowania do Komunii świętej i praca dla kościoła. Po tym czasie spowiedź i będzie mogła wrócić do stowarzyszenia.





8.08 - Odwiedziny u znajomego księdza. Prowadzi on walkę duchową ze złymi mocami. Według niego mnóstwo ludzi, także księży i zakonnic należy do "cortesii”, czegoś w rodzaju sekty. On ich wyczuwa intuicyjnie, daje znać policji i walczy modlitwą. W razie podbramkowych sytuacji spędza całe noce w swojej prywatnej kaplicy przed Najświętszym Sakramentem. Trzyma też w domu broń i amunicję, której nie zawaha się użyć. Ma powody, bo nasyłano na niego zbirów morderców po tym, jak zdemaskował jedną z zakonnic, członkinię cortesii, która przez cały czas bycia w zakonie oddawała się prostytucji jednocześnie będąc ulubienicą i zaufaną przełożonej generalnej. Zwyciężył, bo o tym wiedział i przez tydzień się modlił. Zanim został księdzem był wysokim rangą żołnierzem. Jest gotowy zabić, zresztą jest to najlepsza i jedyna metoda walki z satanistami i ekstremistami religijnymi. Obecne zamieszki religijne na północy Nigerii zakończono sukcesem - zabito przywódcę i większość członków. To samo dotyczy konfliktów w Iranie i na Sri Lance. Udało się pozabijać przywódców i teraz jakiś czas będzie spokój. Jak tego wszystkiego słuchałam, w pewnej chwili doznałam nieodpartego wrażenia, że mam przed sobą przypadek psychiatryczny, schizofrenia urojeniowa albo, w razie braku omamów, czysta paranoja. Jednak poza wypowiadanymi treściami gostek zachowuje się całkiem normalnie i spójnie. W dodatku zarówno Angelika jak i postulantki okazywały mu całkowite zrozumienie i wiarę. Następnego dnia dowiedziałam się, że każde miejsce ma swojego boga-ducha i nie należy mu wchodzić w drogę lub bezczelnie twierdzić, że nie istnieje. Ten bóg stworzony jest przez Boga, ma władzę nad danym miejscem i nie jest ani dobry ani zły. Postulantki sprostowały, że jest zawsze zły, bo ostatecznie wyrządza człowiekowi szkodę. Gubię się w tych światach duchowych i mam tylko nadzieję, że miejscowe duchy nie interesują się europejczykami i zostawiają ich w spokoju uznając za nieszkodliwych wariatów i ignorantów, którzy mają oczy a nie widzą.

10.08 - pobyt w Mbutu jest naprawdę pouczający. Mieszkając w mieście uległam przyjemnemu złudzeniu, że Afryka nie musi być bardzo egzotyczna, że Nigeryjczycy w tej części kraju ubierają się i żyją dość podobnie jak w Europie i można się dogadać po angielsku. Na wsi dociera do mnie rzeczywistość i jest to jak kubeł zimnej wody. Po 60 latach ewangelizacji nadal wielu ludzi pozostało przy religiach tradycyjnych. Także chrześcijanie (celowo to poszerzam, bo są anglikanie, baptyści i sekty zielonoświątkowe) wierzą po cichu w stare religie i jakaś mała ofiara dla bożka nigdy nie zaszkodzi. Jeśli potem ktoś się dowie, że nieświadomie zjadł mięso z takiej ofiary, panicznie się boi, że umrze. Wiara jest tak silna, że faktycznie może spowodować chorobę lub śmierć. Ja, stary mieszczuch, nie nawykłam też do zamkniętej, dusznej, wiejskiej atmosfery, gdzie wszyscy się wzajemnie obserwują i komentują. Wymierzają samosądy. Bardzo dobrą metodą jest skrzyknięcie sąsiadów i wrzucenia winowajcy kupy śmieci na podwórko i do domu. Będzie musiał to sprzątać 2 dni. Tutaj trzeba się bardzo liczyć z opinią środowiska, wiedzieć, do kogo się zwracać i w jakiej kolejności. Nasz każdy krok (a mój w szczególności) był pod obserwacją, ponieważ miejscowa społeczność przyjęła odpowiedzialność za nasze bezpieczeństwo i ustanowiono dyżury czuwania. Przejęli się też na tyle naszym przyjazdem, że próbowali naprawić drogę (ze średnim skutkiem) i kable elektryczności. Do tego każdy zabrał się za sprzątanie domu i obejścia.

12.08 - załatwiając formalności w szpitalu w Emekuku zostałam z łapanki poproszona o pomoc w rozładowaniu tłumu pacjentów. Pierwszy przyszedł chłopak z objawami padaczki, który w dodatku podczas jednego z ostatnich upadków złamał sobie staw barkowy. Do wyniku RTG nie doczekałam. Za to dowiedziałam się później, że moja diagnoza była niesłuszna, ponieważ w rodzinie nigdy nie było padaczki i to jest „spirit”. Czyli zły duch. Mam szczęście, że jestem siostrą zakonną, dlatego nikt nie wątpi w moją prawdomówność. Lekarze zgłaszający się tutaj do pracy są szczegółowo przepytywani, bo część z nich swoje papiery medyczne kupiła na bazarze.

13.08 - Nalot na ośrodek zdrowia w Mbutu, który mamy w przyszłości prowadzić. Zwarta ekipa sąsiadek zaatakowała go miotłami i mopami. Położna, która tu na co dzień pracuje, nie wiedziała gdzie się schować ze wstydu, gdy babki komentowały wszechobecny brud. Dowiedziałam się potem, że akcja przyniosła skutek. Położna namoczyła zasłony, które nie były prane od chwili ich zakupienia w... 1992 roku. Niestety materiał rozszedł się w palcach. Zaczęłam też udzielać konsultacji medycznych. Niektórzy ozdrowieli od samego badania przez białą zakonnicę. To dobrze, bo w lekach jestem zagubiona. Nazwy są inne, a w malarii poruszam się jak we mgle.

14.08 - o 6 rano, w całkowitych ciemnościach starsza kobieta szła drogą przez wioskę śpiewając na całe gardło "nawracajcie się, bo na końcu świata grzesznicy będą żałować”. Świadek Jehowy.

15.08 - odwiedziłyśmy nową grupą Block Rosary. Grupy Block Rosary spotykają się w przedsionkach domów. Właściwie w czymś w rodzaju bramy - przechodnie miejsce pomiędzy bramą wjazdową a właściwym domem, zadaszone, przyjemnie urządzone, gdzie przyjmuje się gości. Budują tam ołtarzyk z wizerunkiem Matki Boskiej Fatimskiej i modlących się dzieci, dekorują kwiatami i stawiają świece.  Przed ołtarzykiem klęczy zawsze trójka dzieci - 2 dziewczynki i chłopiec w środku - tak jak w Fatimie. Ta trójka co jakiś czas wymienia się z innymi. Reszta za nimi (30-50 dzieciaków w różnym wieku). 
Dziewczynki wiążą sobie na głowie kolorowe chustki w taki sposób, że spływają jak welon do pasa albo nawet i do kostek. Do tego żywe, energiczne śpiewy sprawiają, że całość jest bardzo malownicza. Małe szkraby oczywiście rozrabiają. (zdj) Przychodzą codziennie na godzinną modlitwę. Pomyślałam, że oprócz religijności mają też czas z powodu braku telewizji. Nawet jeśli jest, to przecież najczęściej nie ma prądu. Poza tym, można spotkać mnóstwo dzieci sąsiadów. Prąd jest nadspodziewanie często, może nawet w sumie z 6 godzin dziennie. Jak nie ma, to w domu, w którym mieszkamy, wieczorem zapuszczany jest generator. Wodę pompuje się co kilka dni do zbiornika za pomocą niewydolnego silnika. Operacja jest długotrwała, więc jeśli wody zabraknie wieczorem, jest kłopot. W jadalni wysiadła żarówka i nie ma sposobu, żeby ją wymienić (typ niedostępny w pobliżu), więc tak czy owak kolacje jemy przy lampie naftowej. Coś, jakby cofnięcie się w czasie.

16.08 - niedziela. Popadało. Proboszcz, który jechał do sąsiedniej wioski, żeby odprawić mszę, utknął w wodzie. Wlało mu się do środka samochodu przez okna. Źle wymierzył głębokość kałuży. My oczywiście szłyśmy nasze 2 kilometry do kościoła na piechotę. Jestem szczęśliwą posiadaczką kaloszy przywiezionych z Polski. Reszta szła w plastikowych klapkach lub boso z butami w garści. Zresztą nawet w kaloszach w pewnych miejscach ostrożnie stawiałam kroki i patrzyłam, czy nie naleje się górą. (zdj) Kościół świecił pustkami.

18.08 - praca w ośrodku zdrowia w innej wiosce. Mnóstwo pacjentów, dobra organizacja. Jest małe laboratorium, w którym wykonuje się badanie w kierunki malarii i tyfusu, morfologię, mocz. Bardzo przydatna rzecz. Trzeba będzie wprowadzić w Mbutu. Ludzie przyszli również dlatego, że ja byłam. Dotknięcie białej zakonnicy samo w sobie leczy. Przychodni pilnuje dwóch muzułmanów z północy. Ponoć do złodziei strzelają bardzo celnie z łuku strzałami nasączonymi trucizną - od razu pewna śmierć.

Cóż, z barwnych wspomnień z Mbutu, to by było na tyle. Wróciłyśmy na stare, miejskie śmieci.

Pozdrawiam, Ania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz