poniedziałek, 4 lutego 2013

24. lipca 2009



Kochani!

Czas znowu podzielić się afrykańskimi opowieściami.

W tych dniach miałyśmy tutaj spotkanie dla kandydatek do naszego zgromadzenia. Uczestniczyło 10 dziewczyn z różnych części kraju, większość z ibo. Ostatniego dnia urządziłyśmy tu prawdziwe party z użyciem afrykańskich instrumentów. Dziewczyny grały (tzn głównie bębniły), śpiewały i tańczyły tradycyjne pieśni. Wszystkie ubrałyśmy się w rapy (materiał owinięty wokół bioder) i chustki na głowach. Mój udział wzbudził najwięcej szumu i emocji. No, bądźmy szczerzy, nie szło mi tak dobrze, jak im i to był raczej kabaret. Ale zabawa wyśmienita. Już się rozeszła wieść po kraju, ze siostra oniocza tańczyła po afrykańsku i w związku z tym już na pewno zostanie tu do końca życia. Następnego dnia bolało mnie całe ciało i już myślałam o jakiejś straszliwej tropikalnej chorobie z malarią na czele, kiedy uświadomiłam sobie, ze przecież moje ciało nie nawykło do wykonywania konwulsyjnych ruchów w kuckach, co właśnie miało miejsce dnia poprzedniego. W zasadzie czułam się trochę, jak członek pierwotnego plenienia w trakcie rytualnego tańca. Mogłam się wczuć jeszcze lepiej, bo w ostatnich dniach oglądałyśmy lokalny film , komedię  ”Święta tradycja”, której akcja rozgrywa się na wiosce ibo przed chrześcijaństwem. Z jednej strony kupa śmiechu (zwłaszcza podobał mi się duch wioski, który był proszony o pomoc w kłopotach), a z drugiej nowe odkrycia strojów i zwyczajów.

 

Żeby sobie jeszcze lepiej utrwalić to doświadczenie, kilka dni potem znowu wróciły te same rytmy, tym razem podczas zakończenia roku w Claret Akademy. Ściśle mówiąc była to ”graduation”, czyli promocja z przedszkola do podstawówki i z podstawówki do średniej. Każda z klas zero i szóstej przygotowała swój występ. Wybrano również królów i królowe (najbardziej lubianych uczniów z klas).   



 Mnóstwo zaproszonych gości, bo świętowaliśmy okrągłe 10-lecie szkoły. Pora jest teraz wybitnie deszczowa, chyba punkt kulminacyjny, i w związku z tym pada kilka razy dziennie, oczywiście ulewnie. Jeden deszcz opóźnił mszę na rozpoczęcie uroczystości, a drugi spadł akurat na początku części artystycznej. Wszyscy stłoczyli się pod namiotami i szczękali zębami z zimna (deszcz i zimny, porywisty wiatr). Ale ”show must go on”, nikogo to nie zniechęciło. Szef ceremonii zaprosił mnie razem z dwiema paniami do krojenia tortu, co wiąże się z krótkim okolicznościowym przemówieniem, więc nasza obecność zaznaczyła się też publicznie.

Uczestniczyłyśmy również w akcji darmowych konsultacji medycznych na wsi i to uświadomiło mi konieczność pilnej nauki ibo. Po angielsku jako tako sobie radzę, ale ibo ani w ząb. Człowiek czuje się jak na afrykańskim kazaniu. My Polacy chyba rzeczywiście jesteśmy dobrze wyposażeni przez nasz skomplikowany język, bo kiedy powtarzam ibo, to ludzie się dziwią, że tak dobrze wymawiam. Po prostu w naszym polskim języku mamy bogactwo różnych dźwięków, które są i tutaj.

Czuję się dobrze i dziękuję za Waszą modlitwę. Czasem dzieją się rzeczy wydawałoby się niemożliwe i wtedy uświadamiam sobie ile dobrych ludzi modli się za nas. Dzięki.

Pozdrawiam, Ania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz