Kochani!
W
tych dniach miałyśmy tutaj spotkanie dla kandydatek do naszego
zgromadzenia. Uczestniczyło 10 dziewczyn z różnych części kraju,
większość z ibo. Ostatniego dnia
urządziłyśmy tu prawdziwe party z użyciem afrykańskich instrumentów.
Dziewczyny grały (tzn głównie bębniły), śpiewały i tańczyły tradycyjne
pieśni. Wszystkie ubrałyśmy się w rapy (materiał owinięty wokół bioder) i
chustki na głowach. Mój udział wzbudził najwięcej szumu i emocji. No,
bądźmy szczerzy, nie szło mi tak dobrze, jak im i to był raczej kabaret.
Ale zabawa wyśmienita. Już się rozeszła wieść po kraju, ze siostra
oniocza tańczyła po afrykańsku i w związku z tym już na pewno zostanie
tu do końca życia. Następnego dnia bolało mnie całe ciało i już myślałam
o jakiejś straszliwej tropikalnej chorobie z malarią na czele, kiedy
uświadomiłam sobie, ze przecież moje ciało nie nawykło do wykonywania
konwulsyjnych ruchów w kuckach, co właśnie miało miejsce dnia
poprzedniego. W zasadzie czułam się trochę, jak członek pierwotnego
plenienia w trakcie rytualnego tańca. Mogłam się wczuć jeszcze lepiej,
bo w ostatnich dniach oglądałyśmy lokalny film , komedię ”Święta
tradycja”, której akcja rozgrywa się na wiosce ibo przed
chrześcijaństwem. Z jednej strony kupa śmiechu (zwłaszcza podobał mi się
duch wioski, który był proszony o pomoc w kłopotach), a z drugiej nowe
odkrycia strojów i zwyczajów.
Żeby
sobie jeszcze lepiej utrwalić to doświadczenie, kilka dni potem znowu
wróciły te same rytmy, tym razem podczas zakończenia roku w Claret
Akademy. Ściśle mówiąc była to ”graduation”, czyli promocja z
przedszkola do podstawówki i z podstawówki do średniej. Każda z klas zero i szóstej przygotowała swój występ. Wybrano również królów i królowe (najbardziej lubianych uczniów z klas).
Mnóstwo
zaproszonych gości, bo świętowaliśmy okrągłe 10-lecie szkoły. Pora jest
teraz wybitnie deszczowa, chyba punkt kulminacyjny, i w związku z tym
pada kilka razy dziennie, oczywiście ulewnie. Jeden deszcz opóźnił mszę
na rozpoczęcie uroczystości, a drugi spadł akurat na początku części
artystycznej. Wszyscy stłoczyli się pod namiotami i szczękali zębami z
zimna (deszcz i zimny, porywisty wiatr). Ale ”show must go on”, nikogo
to nie zniechęciło. Szef ceremonii zaprosił mnie razem z dwiema paniami
do krojenia tortu, co wiąże się z krótkim okolicznościowym
przemówieniem, więc nasza obecność zaznaczyła się też publicznie.
Uczestniczyłyśmy
również w akcji darmowych konsultacji medycznych na wsi i to
uświadomiło mi konieczność pilnej nauki ibo. Po angielsku jako tako
sobie radzę, ale ibo ani w ząb. Człowiek czuje się jak na afrykańskim
kazaniu. My Polacy chyba rzeczywiście jesteśmy dobrze wyposażeni przez
nasz skomplikowany język, bo kiedy powtarzam ibo, to ludzie się dziwią,
że tak dobrze wymawiam. Po prostu w naszym polskim języku mamy bogactwo
różnych dźwięków, które są i tutaj.
Czuję
się dobrze i dziękuję za Waszą modlitwę. Czasem dzieją się rzeczy
wydawałoby się niemożliwe i wtedy uświadamiam sobie ile dobrych ludzi
modli się za nas. Dzięki.
Pozdrawiam, Ania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz